Йорн Лиер Хорст

Seria o komisarzu Williamie Wistingu


Скачать книгу

był gotowy do pracy. Wisting zalogował się do systemu wywiadowczego, który był tak opracowany, że komunikował się ze wszystkimi rejestrami i bazami danych nadzorowanymi przez policję. Dzięki temu wystarczyło zadać pytanie tylko raz, by dowiedzieć się wszystkiego na temat Martina Haugena.

      Wpisał jego numer identyfikacyjny i otrzymał zaledwie kilka trafień. Ostatnie pochodziło sprzed prawie dwóch lat i dotyczyło mandatu za przekroczenie dozwolonej prędkości. W głębi serca Wisting miał nadzieję, że znajdzie notatkę służbową z innego okręgu policyjnego o tym, że doszło do wypadku i że Haugen został przewieziony do szpitala. To by wszystko tłumaczyło.

      Spróbował wyszukać go tylko po nazwisku. Policjanci nie zawsze spisywali pełne dane hospitalizowanych osób. Tym razem wyników było całkiem sporo, ale wyglądało na to, że wszystkie dotyczyły zdarzeń, w których policja kontaktowała się z Martinem Haugenem w związku z jego pracą w Wydziale Eksploatacji i Utrzymania Dróg Krajowego Zarządu Dróg i Autostrad. Chodziło o luźne przedmioty pozostawione na jezdni, drzewa, które zwaliły się na drogę, i przejechane zwierzęta. Ostatnie zgłoszenie pochodziło sprzed trzech tygodni i dotyczyło osunięcia się ziemi na drogę krajową numer czterdzieści.

      Może to dlatego nie było go w domu, pomyślał Wisting. Zeszłotygodniowe opady deszczu spowodowały wiele osuwisk. Może po prostu ma mnóstwo pracy?

      Centrala Krajowego Zarządu Dróg i Autostrad była czynna przez całą dobę. Podniósł słuchawkę i wybrał bezpośredni numer telefoniczny zastrzeżony wyłącznie dla policji i innych służb ratunkowych.

      Odebrała kobieta.

      Wisting przedstawił się.

      – Chciałbym się skontaktować z Martinem Haugenem – wyjaśnił i natychmiast usłyszał stukanie w klawiaturę.

      – Mogę spróbować przełączyć pana na jego komórkę – zaproponowała.

      – Mam numer jego komórki, ale nie mogę się dodzwonić – odparł. – Czy orientuje się pani, gdzie Martin Haugen może obecnie przebywać?

      – Nie – odpowiedziała, nie naradzając się z klawiaturą. – A o co chodzi?

      – Mam do niego kilka pytań w starej sprawie.

      – Rozumiem, że to może zaczekać do jutra?

      Udał, że nie słyszy pytania.

      – Ma pani numer do kogoś, kto pracuje w jego wydziale?

      Klawiatura znowu ożyła. Wisting zanotował dwa nazwiska i dwa numery telefonu.

      – Mogę pana przełączyć – zaofiarowała się pracownica centrali.

      – Tak, proszę.

      – W takim razie spróbujemy połączyć się z Henrym Dalbergiem.

      W słuchawce długo panowała cisza. Komisarz pomyślał, że musiał nastąpić jakiś błąd, gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Henry Dalberg odebrał niemal natychmiast. Miał zachrypnięty głos i mówił północnonorweskim dialektem. Wisting wyjaśnił, kim jest, i spytał, czy Dalberg pracuje z Martinem Haugenem.

      Mężczyzna po drugiej stronie przytaknął.

      – Czy coś się stało? – spytał.

      – Przez cały dzień nie mogę się z nim skontaktować. Czy rozmawiał pan z nim dzisiaj?

      – Martin jest chory – oznajmił Dalberg.

      Wisting zabębnił długopisem w notes leżący przed nim na biurku. Może jednak Haugen trafił do szpitala.

      – Czy to coś poważnego?

      – Nie sądzę – odparł. – Wczoraj rano przysłał esemesa z informacją, że nie przyjdzie do pracy.

      – Co dokładnie napisał?

      – Że nie czuje się najlepiej i nie będzie go w pracy przez kilka dni. Nie spodziewałem się go spotkać przed poniedziałkiem.

      Komisarz zamilkł.

      – Czy stało się coś złego? – ponowił pytanie Dalberg.

      – Po prostu przez cały dzień nie mogę się z nim skontaktować – powtórzył Wisting.

      Podziękował za informacje i zakończył rozmowę. Potem zadzwonił do szpitala w nadziei, że w centrali nie trafi na służbistę, który będzie zasłaniać się ochroną danych osobowych. Kobieta, która odebrała telefon, miała identyczny tembr głosu i posługiwała się takim samym dialektem jak kobieta zatrudniona w centrali Krajowego Zarządu Dróg i Autostrad. Przedstawił się i wyjaśnił, że prowadzi śledztwo w sprawie karnej.

      – Czy Martin Haugen leży w waszym szpitalu? – spytał i podał jego numer identyfikacyjny.

      Znowu usłyszał dźwięk palców śmigających po klawiaturze komputera.

      – Nie – padła zdecydowana odpowiedź.

      – Jest pani pewna?

      – Czy pacjent trafił na SOR?

      – Nie wiem – przyznał.

      Ponowne stukanie w klawiaturę, ale odpowiedź taka sama.

      – Czy mogę panu jeszcze w czymś pomóc? – spytała.

      Zaprzeczył, podziękował za informacje i zakończył rozmowę, po czym zanotował godzinę. Przyszło mu do głowy, że być może będzie musiał sporządzić protokół z czynności podjętych w sprawie zaginięcia Haugena.

      W drzwiach stanęła Christine Thiis. Przyniosła filiżankę kawy i postawiła ją na jego biurku.

      – Hammer wspominał o jakimś kodzie – powiedziała. – Że mogę spróbować pomóc wam go złamać.

      Wisting przyciągnął do siebie filiżankę i spojrzał na Christine. Pracowała w komendzie trzy i pół roku. Prawdopodobnie nie dość długo, żeby słyszeć o sprawie Kathariny.

      – Co ci powiedział?

      – Niewiele. Spytałam go, gdzie dzisiaj byłeś, a on na to, że zajmowałeś się sprawą sprzed wielu lat i że jest jakiś kod, którego nie udało ci się złamać. Doradził, żebym sama zapytała cię, czego dotyczyła ta sprawa.

      Zbliżył filiżankę do ust.

      – Chodzi o starą sprawę zaginięcia – odparł. – Sprzed kilkudziesięciu lat. Katharina Haugen.

      Przechylił się i wysunął jedną z szuflad biurka.

      – Gdy zniknęła, na stole kuchennym leżała kartka papieru – mówił dalej, wyciągając kserokopię. – Nie jesteśmy pewni, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie – dodał i podał jej kartkę – ale to chyba ostatnia rzecz, którą zrobiła przed zaginięciem.

      Thiis przyjrzała się zapiskom.

      – To wygląda jak rachunki – stwierdziła. – Z kolumnami przychodów i rozchodów.

      Wisting przytaknął. On też wpadł na ten pomysł.

      Christine odczytała na głos kilka liczb.

      – 362, 334… CFB, CCD.

      Uśmiechnął się, ponieważ zrozumiał jej intencje: zamieniła cyfry na litery w alfabecie.

      – To nie ma sensu – westchnęła, przyglądając się kodowi przez dłuższą chwilę.

      – Myślę, że dla osoby, która to napisała, to ma sens – odparł.

      – Mówisz tak, jakbyś nie był pewny, czy te zapiski wyszły spod ręki Kathariny Haugen.

      – Na tej kartce