Йорн Лиер Хорст

Seria o komisarzu Williamie Wistingu


Скачать книгу

go, żeby zajrzał do Kathariny, co też uczynił. Gdy pół godziny później Haugen ponownie do niego zadzwonił, Vassvik powiedział mu, że nie zastał jej w domu, ale na kuchennym stole leży kartka, prawdopodobnie wiadomość od niej do męża. Wiadomość, którą od tamtej pory nazywano kodem Kathariny.

      Zamiast dzwonić do Martina Haugena, Wisting odszukał numer do Line.

      Gdy odebrała, miała matowy głos.

      – Jak się czuje Amalie? – spytał.

      – Jest dzisiaj trochę niespokojna – odparła Line. – Cały czas marudzi.

      – Jest chora?

      – Nie, chyba nie. Muszę ją obserwować.

      – Udało ci się zmyć niebieskie plamy?

      – Nie całkiem.

      Odchrząknął, żeby przerwać ciszę, która nastała.

      – Potrzebujesz czegoś? – spytał. – Kupić ci coś w sklepie?

      – Radzimy sobie – zapewniła go córka.

      Zjechał na pobocze wąskiej drogi, żeby przepuścić nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Zanim zakończyli rozmowę, jeszcze raz przeprosił Line i powiedział, że jest mu przykro.

      Pięć minut po trzynastej był z powrotem w pracy. Na korytarzu spotkał Hammera, który zastępował go podczas jego nieobecności.

      – Umówiłem nas jutro na spotkanie – oznajmił Hammer.

      – Jakie spotkanie?

      – Przyjeżdża jeden taki z Kripos3 – wyjaśnił.

      Wisting zmarszczył brwi.

      – Kto?

      – Nie znam go – przyznał Hammer. – Adrian Stiller.

      Komisarz potrząsnął głową. Jemu również to nazwisko nic nie mówiło.

      – Czego chce?

      – Chodzi o starą sprawę. Chce pogrzebać w naszych archiwach. Wszystko nam wyjaśni, kiedy się tu zjawi. Spotykamy się o dziewiątej.

      Wisting powtórzył imię i nazwisko śledczego, wszedł do swojego gabinetu i zanotował spotkanie w kalendarzu biurowym. Dość często zdarzało się, że Kripos lub Økokrim4 prowadziły śledztwo w sprawach, w których świadkowie albo inne ślady prowadziły do ich okręgu policyjnego.

      Znowu poczuł niepokój. Wstał, poszedł do sali konferencyjnej, w której stał ekspres do kawy, i napełnił filiżankę gorącym napojem. Kawa na pusty żołądek nie smakowała najlepiej, ale mimo to zabrał filiżankę ze sobą do pokoju i postawił ją z boku biurka, po czym wyjął telefon i zadzwonił do Martina Haugena. Łatwiej zadzwonić z gabinetu niż wystawać pod jego domem, pomyślał, wybierając numer. Postanowił, że zapyta, czy po pracy może do niego zajrzeć.

      Po dziesięciu sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Rozłączył się, nie zostawiając żadnej wiadomości.

      Wyjął papiery z oceną konsekwencji nowej reformy policji. Mniej większych okręgów policyjnych miało zapewnić policji większe możliwości, kompetencje i skuteczność w rozwiązywaniu kluczowych zadań na terenie całego kraju. Dla Wistinga oznaczało to, że okręg, w którym pracował, miał się połączyć z Telemarkiem na zachodzie i Buskerud na północy. Dostrzegał oczywiste korzyści wynikające z istnienia jednej dużej jednostki dochodzeniowo-śledczej, ale czuł, że brakuje mu chęci do zmiany. Do wieku emerytalnego zostało mu już tylko kilka lat, które wolał wykorzystać na rozwiązywanie spraw kryminalnych niż na dostosowywanie się do przyszłości, której częścią nigdy nie będzie.

      Starał się sprowadzić plany i wizje do praktycznego poziomu i stworzyć obraz tego, jak zapowiadane zmiany wpłyną na jego zwykły dzień pracy. Od czasu do czasu przerywał mu telefon. Dzwoniono z pytaniami o prowadzone właśnie sprawy. Odpowiadał na nie sam albo odsyłał do właściwych osób. Wydział, którym kierował, miał idealną wielkość: dość duży, ale na tyle mały, że był w stanie pełnić nad nim skuteczny nadzór.

      Tuż przed wpół do czwartej znowu zaczęło padać. Strugi deszczu uderzały w szyby okien. Siedział w pracy jeszcze pół godziny, po czym wyłączył komputer i opuścił gabinet.

      W drodze powrotnej do Kleiver wlókł się za szkolnym autobusem, jedyną formą transportu zbiorowego w okolicy. Autobus kursował dwa razy rano i dwa razy po południu i zatrzymywał się tam, gdzie mieszkali uczniowie, lub tam, gdzie ktoś stał na poboczu i dawał sygnały, że chce wsiąść. Rano i po południu 10 października dwadzieścia cztery lata temu autobus prowadził ten sam kierowca. Miał absolutną pewność, że Katharina Haugen nie była jego pasażerką.

      Autobus zjechał na pobocze i zatrzymał się. Droga była zbyt wąska, by Wisting mógł przejechać obok niego. Stanął za nim i czekał, aż pojazd wyrzuci z siebie kłęby czarnych spalin i pojedzie dalej.

      Dwóch chłopców z plecakami przeszło na drugą stronę drogi. Dopiero wtedy komisarz ruszył za autobusem.

      Katharina Haugen jeździła srebrnym golfem i kawasaki Z650. Najczęściej korzystała z motocykla, ale gdy zniknęła, oba pojazdy stały zaparkowane w garażu. Z czasem, kiedy sprawdzono dom i teren wokół niego i znacznie zwiększono zasięg poszukiwań, stało się jasne, że ktoś musiał ją uprowadzić.

      Wisting zmniejszył prędkość i skręcił w kierunku domu Martina Haugena. Deszcz wyżłobił w żwirze głębokie koleiny. Samochód podskakiwał na wybojach. W końcu komisarz zajechał przed dom.

      Na podwórzu nie stał żaden inny pojazd.

      Zaparkował w tym samym miejscu co ostatnio. Gdy wysiadł, podbiegł do niego kot. Trochę bardziej rozczochrany niż kilka godzin wcześniej. Wisting podszedł za nim do niewielkiego występu nad drzwiami, który dawał zwierzęciu schronienie przed deszczem. Zadzwonił, chociaż nie spodziewał się, że Martin otworzy mu drzwi. Nie było go w domu.

      Wisting wyjął telefon komórkowy i znowu do niego zadzwonił. Również tym razem włączyła się automatyczna sekretarka.

      Kot otarł się o jego nogi. Wisting czuł, że ogarnia go niepokój. Nauczono go, by za punkt wyjścia zawsze przyjmować najgorszą opcję, a mimo to usiłował wymyślić na poczekaniu prawdopodobne przyczyny nieobecności Haugena. Szkolenie zawodowe, nadgodziny, jakaś wizyta. Równie dobrze mógł spotykać się z jakąś kobietą i pojechał do niej po pracy.

      Komisarz wyszedł na deszcz i okrążył dom. Od strony lasu unosiła się słodka woń wilgotnej ziemi. Tam, gdzie kończył się trawnik, a zaczynały dzikie chaszcze, biegła w las wąska ścieżka. Zawsze tam była. Szli nią, szukając Kathariny. Z biegiem lat ścieżka zarosła, ale teraz wyglądała tak, jakby ktoś ją odchwaścił.

      Kot stał i wpatrywał się w skraj lasu, a Wisting wszedł na werandę. Zajrzał do środka, ale wszystko wyglądało dokładnie tak jak kilka godzin wcześniej.

      Już miał zejść na dół, gdy zauważył coś, co leżało za jedną z firan. To była kamera wideo. Prosty model, mały, bezprzewodowy, który nie mógł kosztować więcej niż kilkaset koron. Obiektyw był skierowany w stronę ogrodu za domem. Jeśli ktoś tam siedział i patrzył, twarz komisarza wypełniała teraz cały ekran.

      Zrobił krok do tyłu, potrącając stół ogrodowy. Bardzo często zdarzało się, że zgłoszeniom dotyczącym włamania albo uszkodzenia mienia towarzyszyły nagrania z małych wideokamer. Miały wysoką jakość, a dzięki Internetowi ich właściciele mogli śledzić obraz, przebywając na drugim końcu świata. Gdy przed dwudziestoma czterema laty zaginęła Katharina, zabezpieczyli