to dlaczego nie mielibyśmy spryskiwać nią wszystkich wokół? Oksytocyna – której wysoki poziom stwierdzono u uroczych lisów syberyjskich Ludmiły Trut – sprawia, że stajemy się milsi, łagodniejsi, bardziej wyluzowani i pogodniejsi. Zamienia ona nawet najgroźniejszego brytana w przyjaznego szczeniaczka. Dlatego też często mówi się o niej w ckliwy sposób, na przykład nazywa się ją „mlekiem ludzkiej dobroci”, „hormonem przytulania” itp.
Ale potem nadeszła kolejna wiadomość z ostatniej chwili. W 2010 roku naukowcy z Uniwersytetu w Amsterdamie stwierdzili, że działanie oksytocyny wydaje się ograniczać do najbliższego otoczenia[2]. Hormon ten nie tylko wzmaga uczucie do przyjaciół, lecz także może nasilać niechęć do obcych. Okazuje się, że oksytocyna nie wspomaga uniwersalnego braterstwa. Wzmacnia tylko uczucia względem „swoich”.
2
Może więc jednak Thomas Hobbes miał rację?
Może nasza prehistoria była „wojną wszystkich przeciwko wszystkim”. Nie między przyjaciółmi, ale między wrogami. Nie z tymi, których znaliśmy, ale z obcymi. Jeśli to prawda, to do tej pory archeolodzy powinni byli znaleźć niezliczoną ilość przykładów naszej agresji, a ich wykopaliska z pewnością udowodniłyby, że wojna to nasze drugie imię.
Obawiam się, że tak właśnie było. Pierwsze takie ślady odkryto w 1924 roku, kiedy górnik znalazł czaszkę małego, podobnego do małpy osobnika w północno-zachodniej części Afryki Południowej, poza granicami wioski Taung. Czaszka ta trafiła w ręce anatoma Raymonda Darta. Zidentyfikował ją jako australopiteka, jednego z pierwszych homininów, które chodziły po ziemi – dwa, może trzy miliony lat temu.
Od samego początku Dart był zaniepokojony swoim odkryciem. Przyglądając się tej czaszce i kościom innych naszych przodków, dostrzegł liczne rany. Co je spowodowało? Doszedł do niezbyt przyjemnych wniosków. Te wczesne homininy musiały używać kamieni, kłów i rogów, aby zabić swoją ofiarę, powiedział Dart, a sądząc po wyglądzie szczątków, zwierzęta nie były ich jedynymi ofiarami. Homininy mordowały również siebie nawzajem.
Raymond Dart stał się jednym z pierwszych naukowców, którzy scharakteryzowali człowieka jako z natury żądnego krwi kanibala, a jego „teoria zabójczej małpy” trafiła na czołówki gazet na całym świecie. Dopiero z nadejściem rolnictwa zaledwie 10 tysięcy lat temu, powiedział badacz, staliśmy się bardziej empatyczni. Jednak same początki naszej cywilizacji mogą być powodem naszej „powszechnej niechęci” do uznania tego, czym w głębi duszy jesteśmy[3].
Sam Dart nie miał takich skrupułów. Nasi najwcześniejsi przodkowie byli, jak pisał, „zdeklarowanymi zabójcami: mięsożernymi stworzeniami, które przemocą chwytały zwierzynę, biły ją na śmierć, rozrywały na strzępy, rozczłonkowywały i gasiły pragnienie gorącą krwią ofiar, chciwie pożerając wciąż żywe, wijące się ciało”[4].
Gdy Dart dał sygnał, w nauce rozpoczął się sezon łowiecki i jego śladem poszli inni badacze. Pierwsza była Jane Goodall, która obserwowała naszych człekokształtnych kuzynów w Tanzanii. Jeśli wziąć pod uwagę, że szympansy długo uważano za spokojne, roślinożerne zwierzęta, było dla niej ogromnym szokiem, kiedy w 1974 roku trafiła w sam środek totalnej małpiej wojny.
Przez cztery lata dwie grupy szympansów toczyły brutalną walkę. Przerażona Goodall długo trzymała swoje odkrycie w tajemnicy, a kiedy wreszcie podzieliła się nim ze światem, wiele osób jej nie uwierzyło. Opisała, jak szympansy „trzymały głowę ofiary, której krew lała się z nosa, i spijały krew, wykręcały kończyny, odrywały zębami fragmenty skóry”[5].
W latach 90. jeden ze studentów Goodall, prymatolog Richard Wrangham (doradca Briana Hare’a z rozdziału 3), spekulował, że nasi przodkowie musieli być jakimś rodzajem szympansa. Zauważył bezpośredni związek owych drapieżnych naczelnych z polami bitewnymi XX wieku i wysnuł przypuszczenie, że „współcześni ludzie to po prostu osobniki ocalałe z ciągłej, trwającej pięć milionów lat skłonności do śmiertelnej agresji” i że walkę mamy we krwi[6].
Co doprowadziło go do takiej opinii? To proste: zabójcy przeżywają, słabeusze giną. Szympansy mają skłonność do zastawiania zasadzek i napadania na samotnego, równego sobie osobnika, tak samo jak łobuzy dają się ponieść swoim pierwotnym instynktom na szkolnych placach zabaw.
Być może zastanawiasz się: wszystko ładnie pięknie, ale ci naukowcy mówili o szympansach i innych małpach. Czy Ludzkie Szczenię nie jest w tym względzie wyjątkowe?
Czy nie podbiliśmy świata właśnie dlatego, że jesteśmy tacy przyjaźni? Jakie mamy dane na temat czasów, gdy jeszcze zajmowaliśmy się głównie polowaniami i zbieractwem?
Wczesne badania zdawały się wszystko jasno opisywać. W 1959 roku antropolożka Elizabeth Marshall Thomas opublikowała książkę o ludzie !Kung, który do dziś mieszka na pustyni Kalahari[7]. Tytuł? The Harmless People (Nieszkodliwi ludzie). Jej przesłanie współgrało z duchem lat 60., kiedy to na scenie antropologicznej pojawiło się nowe pokolenie lewicowych naukowców, chcących nadać naszym przodkom wizerunek zgodny z poglądami Rousseau. Twierdzili oni, że każdy, kto chce wiedzieć, jak żyliśmy w przeszłości, może spojrzeć na wciąż żyjących koczowników.
Thomas i jej koledzy wykazali, że choć w dżungli czy na sawannie od czasu do czasu dochodziło do jakiegoś zamieszania, owe plemienne „wojny” były czymś niewiele poważniejszym niż obrzucanie się wyzwiskami. Czasami ktoś puszczał strzałę, ale jeśli jeden lub dwóch wojowników zostało rannych, plemiona zazwyczaj kończyły zabawę. Widzicie? – powiedzieli postępowi naukowcy. Rousseau miał rację, jaskiniowcy byli naprawdę szlachetnymi dzikusami.
Jednak niestety dla hippisów szybko zaczęły się pojawiać liczne dowody, świadczące o czymś zupełnie przeciwnym.
Bardziej szczegółowe badania przeprowadzone przez późniejszych antropologów wykazały, że teoria zabójczej małpy odnosi się również do myśliwych-zbieraczy. Rytualne walki może i wyglądają niewinnie, ale krwawych ataków pod osłoną nocy i mordowania mężczyzn, kobiet i dzieci nie da się tak łatwo wytłumaczyć. Po dłuższej obserwacji wyszło nawet na jaw, że !Kung również bywają żądni krwi. Wskaźnik morderstw spadł dopiero po tym, jak w latach 60. terytorium !Kung przeszło pod kontrolę państwa. To znaczy, kiedy Lewiatan Hobbesa przybył, by wymusić rządy prawa[8].
A to był dopiero początek. W 1968 roku antropolog Napoleon Chagnon pokazał wyniki badań na temat mieszkających w Wenezueli i Brazylii Janomamów i naprawdę wstrząsnął całą sytuacją. Tytuł? The Fierce People (Okrutni ludzie). Opisywał on społeczeństwo „w permanentnym stanie wojny”. Co gorsza, okazało się, że mężczyźni, którzy byli zabójcami, mieli też więcej żon i dzieci – tak więc twierdzenie, że przemoc mamy we krwi, nabiera sensu.
Jednak spór ten został rozstrzygnięty dopiero w 2011 roku, kiedy to ukazała się monumentalna książka Stevena Pinkera Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury. To opus magnum psychologa, który już wcześniej był zaliczany do najbardziej wpływowych intelektualistów świata: ogromna, licząca około tysiąca stron książka, wydrukowana bardzo małą czcionką i cała wypełniona wykresami i tabelami. Idealna jako broń obuchowa.
„Dzisiaj”, pisze Pinker, „możemy przejść od narracji do liczb”[9]. A te mówią same za siebie. Średni udział szkieletów z dwudziestu jeden stanowisk archeologicznych, które wykazują oznaki gwałtownej śmierci? Piętnaście procent. Średni udział zgonów spowodowanych przemocą w ośmiu do dziś istniejących plemionach? Czternaście procent. Średni udział zgonów spowodowanych przemocą przeciętnie przez cały XX wiek, łącznie z dwiema wojnami światowymi? Trzy procent. A teraz?
Jeden procent.
„Zaczęliśmy kiepsko”, zgadza się Pinker z Hobbesem[10]. Biologia, antropologia